środa, 22 maja 2013

Postkomuniści w natarciu:)

Sezon komunijny w pełni - u nas na szczęście już po. Obyło się bez prostowania uszu, opalania na solarium, wycinania wymyślnej fryzury  i bez tatuażu "I love Jesus" na klacie komunikanta. Nie wynajęliśmy limuzyny, aby podwieźć naszego panicza do kościoła. Kwartet smyczkowy i solistka opery pozostali w domu. Karl Lagerfeld musiał uznać fakt, że wolimy wykorzystać albę po starszym bracie. Świeca przetrwała ceremonię w całości, książeczki do nabożeństwa nie zgubiono. Kroku nie zmylono, modlitwy pamiętano, warunki dobrej spowiedzi spełniono, łaskę uświęcającą posiadano. Sam komunikant bardzo się pilnował, ale rodzice chyba byli bardziej przejęci. Trochę się jednak oczy pocą, kiedy się patrzy na takiego diabła tasmańskiego, jak z miną aniołka przystępuje do sakramentu... 

A potem już: paluchy w kremie tortu, bieganie z kuzynami i wypróbowywanie sportowych prezentów. Rower i skoczek pogo - to właśnie o tym tygrysy marzą najbardziej! Zwłaszcza te nie potrafiące usiedzieć w miejscu:)

Na deser po Białym Tygodniu - pielgrzymka do Częstochowy. W naszym wesołym autobusie nie jedzie żadna osoba duchowna, toteż Pan Kierowca zapodaje muzykę zgodnie z gustem własnym i małoletniej damskiej publiki: "Ja...uwielbiam ją...ona tu jest...i tańczy dla mnie..." Im bliżej sanktuarium, tym muzyka przechodzi w utwory bardziej nastrojowe, raczej jednak z czasów schyłkowych Papieża Polaka. W samym miejscu kultu tłumy ludzi, samych grup komunijnych chyba osiem z różnych miast, plus opiekunowie, plus inne grupy i niezrzeszeni, licznie wałęsający się i przepychający pomiędzy wiernymi. Dzieci komunijne zebrano na miejscach przed ołtarzem, więc jeśli mogą oddychać to pewnie i coś widzą. Bo my nie za bardzo: głównie oglądamy filar i boczną nawę wśród tłumu. Specgrupa "Atak Emeryta" łagodnie acz nieustępliwie odpycha nas od wygodnego miejsca przy ścianie, gdzie przynajmniej można trochę się oprzeć, a i powietrza nie brakuje. Trzeba będzie kiedyś przyjechać w spokojnym terminie, żeby choć hostii dla nas nie zabrakło, jak tym razem. 
Kostek zadowolony uwalnia się z alby i już po cywilnemu poznaje atrakcje miasta. Głównie liczne stragany, bo przecież trzeba kupić pamiątki z miejsca kultu religijnego. 

Co najlepiej przywieźć z miejsca tak pełnego modlitwy, skupienia i łaski? Kostek z powagą i znawstwem profesjonalisty wybrał dla brata pistolet na kulki, a dla siebie takiż karabin.
Pif-paf!
Pokój niech będzie z nami:)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Skomentuj