Kilkanaście lat temu w księgarni w dziale
nowości zawołała do mnie książka o przewrotnym tytule "Jestem
nudziarą". Zapaleni czytelnicy mają swoje sposoby na rozpoznanie perły w
morzu wydawniczego piasku: szukają ulubionego autora, oceniają po okładce, po
opisie z tyłu, kartkują, czytają, nawet wąchają. Nazwisko autorki - Monika
Szwaja - nic mi nie mówiło. Okładka - jak to u Prószyńskiego. Opis -
zachęcający, zapach - bez znaków szczególnych. Wystarczyło jednak zajrzeć na
pierwszą stronę, by książka przemówiła (a nie wszystkie to czynią, niektóre
uparte dzieła milczą do ostatniej strony). Nie tylko przemówiła, ale zachęciła
do dalszego poznania, i ten sposób nowa literacka przyjaciółka weszła do
naszego domu w damskiej torebce.
Jak przyjemnie jest odnaleźć autora posługującego się żywym, pełnym humoru
językiem, bez epatowania wulgaryzmami czy przesadnym naturalizmem. Autora
mrugającego do czytelnika okiem subtelnych aluzji i żartów. Lubiącego swoich
bohaterów i czytelnika, w ogóle: ludzi.
Książki Moniki Szwai są dowodem na to, że nie jest konieczna dla treści
wieloletnia depresyjna trauma, brutalne zabójstwo, makabryczne samobójstwo,
pigmalionizm, fascynacja lolitkami, kompleks Edypa, seksoholizm, aseksualizm,
fetyszyzm i inne –izmy, aby napisać powieść, którą czyta się z ciekawością i
przyjemnością. Wielokrotnie wybuchając niepohamowanym śmiechem.
Lub gryząc paznokcie w oczekiwaniu rozwiązania trudnych problemów.
Bohaterowie Moniki Szwai są w różnym wieku – od jedenastoletniego Jonasza,
studentkę Mirandę, przez Ryczące Prawie-Czterdziestki z Klubu Dziewic (Mało
Używanych) aż po osiemdziesięcioletnią panią Różę o posturze (i manierach)
grenadiera. Życie ich, chwilowo nudne lub jednostajne, pod wpływem różnych
czynników zaczyna obfitować w niespodzianki – niekoniecznie miłe, aczkolwiek
skutecznie z nudy, marazmu i stagnacji leczące. Uwaga: nie sądźmy bohaterów po
pozorach. Dziewczyna o aparycji Miss Scarlett ma niepośledni umysł i metody
pedagogiczne, Gbur okazuje się bardzo pomocnym sąsiadem, romans na receptę może
się udać, a klasowa babcia honoris causa gardzi moherowym beretem, bo woli
przebieranki w roli Karzącej Dłoni Sprawieliwości (całkowicie świeckiej i
bezpartyjnej).
W książkach znajdziemy wiele z życia samej autorki: świat telewizji od środka,
fascynację górami, miłość do morza i żaglowców, szant i rosyjskich poetów i bardów. W mętnym morzu bestsellerowych
romansów i sensacji to erudycyjne perły.
Jeśli ktoś szuka machania tyłkiem lub biustem, epatowania golizną, pędu do
pieniędzy i sukcesu za wszelką cenę – tutaj ich nie znajdzie. Chyba, że po
stronie antybohaterów, których jest u Pani Moniki niezła kolekcja. Nieletnia
córunia – biznesmenka, kupcząca własnym ciałem. Rodzice – nuworysze wypychający
nastoletniego syna do wyścigu szczurów, sfrustrowana żona i matka zalewająca
problemy alkoholem. Fałszywa przyjaciółka żerująca na problemach koleżanki,
despotyczni rodzice dorosłych dzieci. Ważne Panie Urzędniczki (a
fuj!), Panowie Wszechmocni Biznesmeni (a blee!), byłe i obecne żony – harpie i
zdradzieccy narzeczeni (niech ich koci żwirek pochłonie!). Na szczęście takie osoby
zostają w powieściach Pani Moniki rozbrojone, ośmieszone i ukazane w
opadniętych gaciach, co jest sporą satysfakcją dla czytelnika.
Nie potrafiłabym wybrać swojej ulubionej książki – wszystkie są mi bliskie i
czytam je z jednakową przyjemnością. Są jak przyjaciele: w chwilach radosnych
cieszą się z tobą, w chwilach trudnych wyciągną z dołka. Niezawodni. Tak jak
ich twórczyni, bezinteresowna, pomocna, kochająca ludzi.
Nie będzie więcej powieści Moniki Szwai. Autorka odeszła w listopadzie.
Pożegnała ją rodzina, przyjaciele, i sami czytelnicy. Dziś Pani Monika
skończyłaby 66 lat.
Książki z mojej kolekcji kolejny raz przeczytane stoją teraz na półce, gotowe
do ostatniego salutu.
Nie jestem krytykiem, tylko zwykłym człowiekiem czytającym. Chciałam pożegnać
moją ulubioną autorkę – po swojemu.
To pożegnanie formowało się podczas robienia nowej bombki, zatem - "Nowa Szkocja" jest dla Pani.
Pani Moniko, dziękuję.